Swoją wizytę na tym tym ultramaratonie górskim zapowiedziałem w imieniu swoim i swoich kolegów już w lutym relacjonując Bieg Wilcze Gronie na który wybrałem się specjalnie po żeby się przekonać jak wygląda bieganie po górach w wydaniu żywieckim, chodziło mi o wszystko czyli atmosferę, organizację, itd. Bieg ten chociaż odbył się w trudnych warunkach zimowych na tyle mnie przekonał do sierpniowego dania głównego że bez wahania zapisałem się i równie szybko opłaciłem wpisowe - co miało spore znaczenie bo praktycznie pod koniec marca było po herbacie – czyli brak wolnych miejsc. Całą pierwszą połowę roku starałem się podporządkować jeśli chodzi o treningi, starty pod Chudego. Mówiąc krótko było pot , krew i łzy. O tym że mam szansę ukończyć ten trudny sprawdzian i zostać Ultramaratończykiem przekonałem się na dwa tygodnie przed startem robiąc ponad 40 kilometrowe wybieganie razem z moim kolegą Zbyszkiem Śmieszkiem z Mszany Dolnej do Limanowej przez Ćwilin (1072 m. n.p.m ) i przez Mogielicę ( 1172 m.n.p.m.) przy ponad 30 upale. W ogóle jechałem na ten bieg jako kompletnie zielony debiutant jeśli chodzi o tego typu bieganie po górach. Bardziej jechałem po naukę, bez cenne doświadczenie, zobaczyć jak to jest „ biec ultra po górkach „ . Żadnego tępa nie zakładałem ani wyniku , oczekiwałem tylko od siebie tylko ukończenia w stanie używalności – znaczy żeby koledzy nie musieli nieść do auta.
Wyruszyliśmy do Ujsołów w Beskidzie Żywieckim- gdzie w miejscowej szkole podstawowej ulokowane były : biuro zawodów, miejsca noclegowe a w pobliżu meta, już w piątkowe popołudnie żeby na spokojnie pobrać pakiet startowy, z najść dobre miejsce do przenocowania i wypoczynku. Poza mną debiutantem jak już wspominałem jechała mocna ekipa starych wyjadaczy czyli Jarek Oleksy wielokrotny uczestnik ultra maratonów na czele z tak prestiżowym – wokół Mont Blanc, Tomek Kłodnicki – który nie wiele ponad trzy tygodnie wcześniej odniósł swój życiowy sukces zajmując drugie miejsce na ultra maratonie Siedmiu Szczytów w Kotlinie Kłodzkiej ( dystans około 235 km !! - Jarek jak żeby by inaczej też to biegł :) ). Oraz wspominany przeze mnie Zbyszek Śmieszek kilkukrotny uczestnik bardzo cenionego w środowisku biegaczy górskich limanowskiego Kieratu. Na miejsce dotarli około godziny 18 po pobraniu pakietów, znaleźli sobie jak nam się wydawało w miarę spokojne i cichy miejsce na szkolnym korytarzu , pod popiersiem patrona szkoły Kardynała Karola Wojtyły w sumie większość miejsca zajęta była przez ponad 500 uczestników zawodów. O 20 zameldowaliśmy się na odprawie przed zawodami na sali gimnastycznej, którą poprowadził z swadą i humorem Krzysztof Dołęgowski bardzo doświadczony i utytułowany biegacz górski m.in. kilkukrotny zwycięzca Kieratu. Zresztą cały sztab składał się z ludzi znających bieganie po górach od podszewki co wyraźnie było widać w bardzo wysokim profesjonalnym poziomie przygotowania tych zawodów. Kazał zwrócić nam na kilka rzeczy np. Żeby na pierwszych kilometrach nie biec szybciej niż 3.30 i nie wolniej niż 8.30 w tempie na kilometrze bo można spotkać się z pociągiem na przejeździe PKP , oraz jeśli nie zobaczymy taśmy znakującej trasę ani oznaczeń szlaku to żeby albo przetrzeć okulary albo odpocząć, wiedziałem że przemyca nam w tej luźnej pogadance bardzo ważne informacje tak więc słuchałem uważnie, tym uważniej że za oknami na dobre rozkręciła się potężna burza z ulewnymi opadami. Rozglądając się wkoło zauważyłem wielu rasowych zawodników górskich i zacząłem się zastanawiać czy nie pomyliłem adresu :). Jeśli chodzi o meteo to znowu miałem fuksa bo jeszcze dzień przed były tropiki , a w nocy na piątku na sobotę zapowiedziano ogólnie rzecz ujmując ochłodzenie. Ale leżąc w śpiworze słuchając kanonady połączonej z pokazem fajerwerków i szumem ulewy taki do końca zadowolony nie byłem bo w górach taka pogoda to niebagatelne niebezpieczeństwo. Na szczęście po krótkim i dość nie spokojnym śnie stwierdziłem że burza powolutku przechodzi, w sumie na pół godzinny przed startem przestało w ogóle padać. Jedynymi pozostałościami potęgi żywiołu jakie napotkałem na trasie była dość gęsta mgła w wyższych partiach gór zwłaszcza na pierwszej połówce dystansu 50 + ( bo taki zdecydowałem się biec ) oraz kilka rozwalonych w drobny mak przez pioruny potężnych drzew. Ale najważniejsze było to że zrobiło się zdecydowanie chłodniej co mało dla mnie sporo znaczenie. Wystartowaliśmy około godziny 4.35 z miejscowości Rajcza leżącej parę kilometrów od Ujsołów gdzie zostaliśmy podwiezieni autobusami. Pierwszych około 5 kilometrów biegło asfaltem , prawdziwy bieg zaczął się od wspinaczki na Rachowiec (954 m.n.p.m ). Całego biegu czyli co mi mijałem , gdzie byłem , jak biegłem kilometr po kilometrze nie będę opowiadał bo książki nie piszę ani nie jest tutaj mój prywatny blog :). Jeśli ktoś chce poczytać jak wyglądał od strony profesjonalnej , taktycznej , oraz analitycznej bieg to zapraszam do zapoznanie się ze świetnym artykułem Artura Paciorka „ Szerpa na Chudym Wawrzyńcu” umieszczonym na stronie www.biegi.górskie.pl/szerpa-na-chudym-wawrzyncu/. Skupię się tylko na wybranych fragmentach biegu. Jak pisałem właściwe górskie bieganie rozpoczęło się od Rachowca , generalnie dla mnie cięższa była pierwsza połowa trasy, nie wiem czy z powodu za szybkiego tępa jakie sobie narzuciłem , czy w sumie nie przespanej nocy. Zwyczajnie się nie „ wstrzeliłem „ w bieg , ale największy kryzys miałem mniej więcej pomiędzy 23 a 24 km gdzie ledwie człapałem :) kołem ratunkowym okazało się dla mnie Schronisko PTTK Na Wielkiej Raczy położone w najwyższym miejscu całej trasy bo na 1236 m.n.p.m gdzie po promocyjnej cenie :) zakupiłem wodę ( miałem już prawie pusty bukłak a punkt wodopojowo-żywieniowy miał być za ok. 12 km ) i strzeliłem sobie coca-colę która postawiła mnie na nogi i od tego momentu zaczęło mi się układać bieg. Minusem był fakt że straciłem sporo czasu stojąc w kolejce po zaopatrzenie, bo takich jak ja strudzonych wędrowców było więcej :) . Tak więc biegło mi się lepiej i lżej. Na tyle że w Schronisku PTTK Na Przegibku gdzie był świetnie zorganizowany i zaopatrzony ( banany, czekolada, rodzinki, bułki, drożdżówki ) stały punkt pomiarowo-żywieniowy spędziłem krótką chwilę wracając z powrotem na trasię minąłem się Zbyszkiem Śmieszkiem i zdążyłem go tylko zapytać na jaki dystans się pisze, ale odpowiedział że jeszcze nie wie . Tak na marginesie cechą rozpoznawczą tego biegu utra była możliwość wyboru na jaki dystans zamierza się spróbować dokonana już w trakcie zawodów. Pukt decyzyjny znajdował się na Rycerzowej Wielkiej czyli na mniej więcej 41 km. Ja wybrałem opcję w lewo czyli krótszą ( około 52 km ) mimo że moi współtowarzysze namawiali mnie na dłuższy spacer po górach ( około 83 km ) :). Miałem taką chęć, ale nie chciałem przeginać i kusić los. Może bym przebiegł, ale przede mną jeszcze kilka startów w tym roku gdzie chcę powalczyć o wynik. A ta druga połowa dystansu była moim zdaniem jeszcze bardziej wymagająca niż ta pierwsza co później po zawodach potwierdzili mi moim koledzy mówiąc że na podejściu na jedną z gór musieli się trzymać rękami, nogami, i zębami. Tak więc mknąłem do mety starając się powalczyć o jak najlepszy czas wszystko szło zgodnie z planem gdy zabrakło mi sił po agresywnych hopkach czyli góra dół przed ostatnim szczytem na trasie Muncołem i 3 ostatnie kilometry leciałem dosłownie na oparach , zmobilizowałem się jeszcze na ostatnich metrach i powalczyłem z goniącymi mnie rywalami i czasem . Wpadłem na metę z czasem 7:51:59 i zająłem 126 miejsce na 302 osoby które zdecydowały się na pokonane dystansu. Ale dla mnie było najważniejsze że dałem rady. Mogłem spokojnie usiąść zjeść pożywną kaszę z gulaszem i surówką , przegryść drożdżówkę z miejscowej piekarni i na końcu przepić wszystko napojem zwycięstwa :) zimnym piwem LECH . Później w spokoju , najedzony , wykąpany ( zimny prysznic w szkole ) . Czekałem na moich kolegów, którzy zdecydowali się na 83 km . Jako pierwszy przybiegł z nich Tomek Kłodnicki ( MOK Mszana Dolna ) , który zajął bardzo dobre 7 miejsce wśród 155 zawodników z czasem 9:26:39, Następny był Jarek Oleksy z czasem 12:09:44 ( 71 miejsce ) , który starał się jeszcze pociągnąć na podium Agnieszkę Pawelec z Warszawy i co niemal mu się udało bo ta zupełna, sympatyczna debiutantka przegrała walkę o podium zaledwie o 14 minut !!. Za nim ale za to jak pokreślił najszczęśliwszy pasjonat biegania przybiegł Zbyszek Śmieszek ( Ultramaraton Limanowa ) z czasem 13:40:23 (119 miejsce ) .
Jeśli chodzi o to upolował pierwsze trzy miejsca wśród kobiet i mężczyzn na długiej i krótkiej trasie to wygląda to następująco :
Dystans 50 km Mężczyźni :
1. Tomasz Klisz ( The North Face ) 4:54:31
2. Piotr Karolczak ( Rain Dogs ) 4:54:44
3. Cezary Osojca ( New Balance Polska ) 5:08:29
Kobiety :
-
Justyna Frączek ( Dynafit TrealTeam ) 6:10:00
-
Dorota Kwiatkowska ( Dynafit TrealTeam ) 6:36:55
-
Magdalena Janowska ( Slimak Bytow ) 7:02:24
Dystans 80 km Mężczyzni :
-
Jacek Michulec- zwycięzca I Chudego Wawrzyńca ( KS Halny ) 8:58:23
-
Michał Jędroszkowiak ( INOV- 8 ) 9:05:21
-
Paweł Pakuła ( COLUMBIA / MKS ) 9:17:09
Kobiety :
-
Ewa Majer – zwyciężczyni II Półmaratonu Forresta – 9:38:48
-
Viola Patrouskaya ( UNTS Warszawa ) 11:52:47
-
Magdalena Andrzejewska ( Życie w Biegu ) 11:54:23
Gratuluję i chylę czoła . Cóż dodać, dla mnie Chudy Wawrzyniec był na pewno nie zapomnianą lekcją biegania długodystansowego w górach. Pewnych błędów się nie ustrzegłem, ale generalnie jestem zadowolony myślę że moi koledzy również.