Relacja Pawła Sułkowskiego (członek Zarządu KS Limanowa Forrest):
Przekonałem się o tym niemal rok temu startując po raz pierwszy na tym legendarnym, okrytym sławą dystansie. Dlatego bez wahania wróciłem do Krakowa po raz drugi, by zmierzyć się przede wszystkim z samym sobą.
Zarówno ja jak i moimi koledzy znów mieliśmy szczęście jeśli chodzi o pogodę (wcześniej w Żywcu), na to wychodzi że nasze niedzielne bieganie tak ma :) w końcu to też w pewnym sensie forma modlitwy. :) A wracając do pogody to trafiliśmy idealnie.
W momencie startu było pochmurnie, około 15, 16 stopni, wcześniej polało więc był przyjemny chłód i tak było przez cały bieg. Jeśli chodzi o mnie to pogoda była "bomba", bo mówiąc językiem dyplomacji nie bardzo mi wychodzi bieganie w skwarze i duchocie, kolega Zbyszek Śmieszek ma podobną opinię.
Żeby nie wstawać wcześniej od kur;) a każda godzina snu przed maratonem jest na wagę złota , pakiety startowe załatwiliśmy sobie wcześniej. Pozostało nam tylko dojazd na czas. Wjeżdżając do Krakowa na własne oczy zobaczyliśmy jakim wielkim przedsięwzięciem jest maraton organizowany w warunkach miejskich, taśmy zabezpieczające, bandy , banery, ochrona to robiło wrażenie, było również widać że ten dzień jest zarezerwowany dla nas - biegaczy. Wszystkie ulice, uliczki wokół stadionu Wisły (pod jego trybunami mieściły się biura zawodów, depozyty i stoiska z sprzętem sportowym) wypełniały setki ludzi, mówiące chyba wszystkimi języka Unii Europejskiej :) , i bliżej godziny '0' tym bardziej ruch się robił jedno-kierunkowy, czyli w kierunku startu na Błoniach. Ja bo pewnych opóźnieniach wynikających z długich kolejek przy WC, zdążyłem idealnie na moment startu, chociaż z racji ogromnej liczby startujących - 4415, według oficjalnych danych opublikowanych po zakończeniu biegu. musiałem zaczynać z.... Miejsca dla publiczności, czyli za taśmy i mniej więcej przez 2-3 km bardziej trzeba było uważać nie na tempo, ale na to żeby cię nie zdeptano. Gdy tłum biegaczy się już nieco rozciągnął i ukształtował można było zacząć realizowanie swojego planu.
Przed biegiem brałem każdy rezultat poniżej 4 godzin w ciemno, ale po dobrze przepracowanej zimie miałem apetyt na 3:45, lecz nie podpalałem się, bo biegi długodystansowe mają to do siebie, że na np. 30 km czujesz się jak młody bóg, by na 32 zastanawiać się co ja, kretyn tu robię :) najczęściej jest to spowodowane, albo niewłaściwym treningiem, albo złymi decyzjami podjętymi przed lub w trakcie biegu typu: "a nie chce mi się pić, więc mijam punkt wodopojowy i lecę dalej", "ale jestem szybki, wszystkich wyprzedzam , na 20 km mam tempo 5.00", "Po co mi żel, wystarczy woda", "Dzisiaj pobiegnę w tej fajnej nowej koszulce".
Wiadomo, każdy organizm jest inny, ale są też pewne żelazne zasady których raczej warto się trzymać jeśli chcesz cały zdrowy dotrzeć do linii mety. Niestety , przekonałem się o tym na własnej skórze na paru biegach. Biegi długodystansowe to przede wszystkich próba charakteru i również chłodna głowa i cierpliwość - to moja najważniejsza zasada jeśli chodzi o ten rodzaj biegania. Tyle jeśli chodzi o wymądrzanie się. :)
Wracając do tematu: mniej więcej na 17 km, doszedłem do wniosku razem z moimi współtowarzyszami z Wielkopolski, że trochę za bardzo się spieszy panom prowadzącym na 3:45, ich tempo wahało się między 5.00 a 5.05, a to dawało czas na mecie mniej więcej 3.40. Postanowiliśmy połączyć siły i razem pomagając sobie nawzajem dobiec do mety, i to jeszcze jeden powód z cyklu "za co kocham bieganie"; za solidarność, braterstwo między zwykłymi biegaczami, często nawet obcy człowiek pożyczy żel, weźmie dwie butelki wody ze stolika zamiast jednej dla siebie, zdopinguje gdy słabniesz, zażartuje dla rozluźnienia atmosfery. Tak do mniej więcej do 38 km razem walczyliśmy z narastającym zmęczeniem, bólem mięśni. Na 38 km postanowiłem zawalczyć o czas poniżej 3:45, pożegnałem towarzyszy, którym wiszę duże piwo :) i włączyłem wyższy bieg :) . Kiedy wpadłem na mecie nie mogłem uwierzyć mojemu Garminowi, wyświetlał czas 3:42:45. A więc udało się !!
Ale nie tylko ja miałem "dzień konia" :) Królem polowania został nasz debiutujący na Maratonie kolega Miś Mieczysław ze Strzeszyc, który uzyskał imponujący czas : 3:36:04 jak sam stwierdził z humorem został tym samym najszybszym maratończykiem swojej miejscowości, Jacek Palka reprezentant Limanowa Forrest - również uzyskał swój nowy rekord życiowy 3:56:24 , na co dzień nasz kolega uprawia Triathlon z sukcesami, coraz bardziej popularną dyscyplinę sportu wymagającą wszechstronnego przygotowania i żelaznej kondycji. Tak w skrócie jest to połączenie jazdy na rowerze, pływania i biegania.
Przygotowujący się do Limanowskiego KIERATU (około 100 kilometrowej mordęgi na orientację po bezdrożach - sama chęć udziału w tymś takim wymaga szacunku innych) Zbigniew Śmieszek reprezentujący Ultramaraton Limanowa również błysnął formą też poprawiając swój rekord na tym dystansie. Jego czas to : 4:15:10 .
Maraton wygrał NIANGERO PATRYK reprezentant Tanzanii z czasem 2:19:08 który stwierdził że w osiągnięciu lepszego rezultatu przeszkodziły mu podmuchy wiatru na ostatnich kilometrach, na drugim miejscu uplasował się KIPRONO METTO DAVID reprezentant Kenii z czasem 2:24:56, trzeci był też reprezentant Kenii, jego czas to 2:24:59 .
Podsumowując: nadal "rządzą" reprezentanci Afryki . Najlepszym z Europejczyków i z Polaków był krakowianin Lachowski Andrzej (na 4 miejscu) z czasem : 2:26:46, na drugim miejscu 2:36:23 uplasował się dobrze znany z lokalnych biegów Czyż Grzegorz (Automatyka Tarnów): 2:36:23, trzeci był również Polak Dawidziuk Maciej (OLAWS ZŁOTORYJA): 2:36:31 czyli nasi górą :) jeśli chodzi o stary kontynent. Brawo !!
Również wśród kobiet miłą niespodziankę sprawiła nam Polka Zielińska Emilia z Warszawy wygrywając wśród kobiet z czasem 3:03:15, która stwierdziła że swój sukces życiowy osiągnęła dzięki.... Babciom które zgodziły się popilnować dzieci.
Jeśli chodzi o ciekawostki: sygnał do startu dał Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski wraz z bractwem kurkowym strzelając z armatki-wiwatówki :) a całą imprezę komentował w miasteczku maratońskim znany komentator i prezenter sportowy Maciej Kurzajewski .
Wyjeżdżając z Krakowa zauważyłem przejeżdżając przez Most Dębnicki, podążających po deptaku nad Wisłą ostatnich zawodników z uporem podążających do mety. Dla mnie oni są prawdziwymi zwycięzcami, tak jak każdy kto przebiegł i ukończył ten wręcz mityczny dystans.